Krzysztof Arciszewski. Pisarz, geograf, podróżnik, żołnierz…
Krzysztof Arciszewski. Pisarz, geograf, podróżnik, żołnierz…To postać, którą nie sposób opisać jednym słowem. Jeśli miałbym takie wybrać to z pewnością powstałby neologizm. Zatem w jaki sposób połączyć: pisarza, geografa, podróżnika, a przede wszystkim żołnierza całą piersią?!
Rodowity Wielkopolanin, na świat przyszedł w Rogalinie, znanym dziś z przepięknego Pałacowego Muzeum oraz Dębów Rogalińskich. Młodość spędził w Nietążkowie, tam też miało miejsce zdarzenie, które bardzo wpłynęło na jego dalsze życie. Zamordował Brzeżnickiego, osobę, która pozbawiała majątku rodzinę Arciszewskich. Na tę zbrodnię należy spojrzeć przez wzgląd na obyczaje panujące w owych czasach. Efektem popełnionego występku była banicja. Arciszewski wylądował w Holandii, gdzie zaciągnął się do służby w Kompanii Zachodnioindyjskiej.
Służba w Brazylii ujawniła skrywane talenty. Arciszewski to nie tylko pierwszy Polak w kraju organizatorów ostatnich Igrzysk Olimpijskich. Wiele wskazuje na to, choć brak w tym wypadku źródeł, że został także pierwszym polskim nurkiem. Schodzenie pod wodę wiązało się z przygotowaniem fortyfikacji. Miał Krzysztof w tym zakresie potężną wiedzę, którą ciągle pogłębiał.
Szczególnie warte uwagi są jego stosunku z tubylcami. Zdobywał przyjacielskie relacje z miejscowymi, głównie z plemieniem Tupajów. Sporządzał zapiski w związku z fascynacją odmiennymi zwyczajami ludności. Dla większości Europejczyków życie plemion indiańskich było ogromnym szokiem i nie potrafili tego zaakceptować. Krzysztof natomiast nie tylko opisał życie codzienne Tupajów, lecz także, stał się z czasem świadkiem ich rytuałów (co było niesamowitym wyróżnieniem!!!). Jednym z takich rytuałów było wywoływanie diabła, którego … bito kijem jeśli był nieposłuszny.
Nie pragnę usprawiedliwiać tutaj popełnionego przestępstwa, lecz powszechnie znanym jest fakt, iż trudno w historii o osoby, którym nic nie można zarzucić, a zgodnie ze starym porzekadłem „kto nie ma wrogów niewiele jest wart”. Arciszewski to wspaniały patron dla drużyn harcerskich, jest przykładem wzorowego żołnierza, który nawet w ciężkiej chorobie „wyskakiwał” z łóżka by dobrym słowem zmotywować kompanów do walki. Takie zagrzewanie do działania to również wzór trenera, jego obecność powodowała wlanie niesamowitej motywacji do oddziałów, którymi dowodził.
Dziś z pewnością byłby rozpoznawany z drugiego końca miasta, zostałby gwiazdą portali internetowych. Natomiast obecnie pamięć o Arciszewskim jest moim zdaniem niedostateczna. Ulicą Jego imienia możemy przespacerować się, np. w Poznaniu, czy dotrzeć z Robaczyna (miejscowości z niezwykłym cmentarzem z 1789r.) do Nietążkowa ulicą Arciszewskich. Pochowany został w Lesznie w ówczesnym kościele luterańskim, lecz ten fakt również pamięta się w mieście coraz słabiej.
Nigdy się nie poddawał, nie walczył na pół gwizdka, wkładał całe serce w wykonywane zadania, a nawet więcej! W kwietniu minęło 360 lat od śmierci niezwykłego bohatera, naszego ambasadora, jednej z moich ulubionych i niedocenionych postaci.
Jak napisała Maria Paradowska w książce Krzysztof Arciszewski został po nim portret w pałacu w Gołuchowie, medal z napisem „Przyjmij laur zwycięski…”
Gołembka Mateusz